piękny letni dzień, ponad 25 na plusie, ptaszki ćwierkają słoneczko świeci... lecę, prosta zakręt w lewo, wyprowadzam poślizgiem daje gazzzuuu i... pęka tylna opona (prawdopodobnie na ostrych kamieniach na prostej) próbuję kontrować wraz z hamowaniem znosi mnie coraz bardziej na prawo... niestety pech chciał że po prawej stronie stał całkiem solidny płot z betonowych płyt
zaliczyłem pięknego dzwona podejrzewam przy ok 60 km/h quad stanął w miejscu przy okazji łamiąc przednie wahacze i jeden z amortyzatorów
a ja lecę przed siebie niczym supermen zawadzając w locie lewą nogą o manetkę na kierownicy, jednak to nie koniec mojego lotu
wszystko dzieje się jak w zwolnionym tempie
płot nieubłaganie zbliża się do mnie a ja z impetem mojego nie lekkiego tyłka uderzyłem czubkiem kasku w ten oto płot,
po czym centralnie upadłem na py.. twarz przy okazji gryząc trochę kamienistej gleby
konsekwencje:
płot: złamany słupek i parę przęseł (500zł
)
quad:połamane prawe wahacze i amortyzator
JA: trochę szczęścia w nieszczęściu bo w zasadzie nic poważnego mi się nie stało oprócz: wielkiego siniak na lewej nodze od kolana poprzez cała długość uda, który wesoło zmieniał kolor przez cały miesiąc (pamiątka po spotkaniu manetka przy wylatywaniu z siedzenia
) oraz tego że nie mogłem niemal się ruszyć przez prawie 2 miesiące, podejrzewałem uszkodzenie kręgosłupa (po takim dzwonie przyjętym na głowę i kark i kręgosłup) jednak po wizycie u lekarza i prześwietleniu okazało się iż mam solidnie naciągnięte mięśnie karku i pleców
lekarz stwierdził że uratowało mnie tylko to że kawał chłopa ze mnie
także tego, polecam uważać